Bitwa pod Cecorą

Rok 1620
Tegoż roku, nie wiem z jakiego pretekstu, hetmani koronni: Stanisław Żółkiewski, hetman wielki i kanclerz koronny, i Mikołaj Koniecpolski, polny hetman, z wojskiem koronnym przeciwko Turkom wyciągnęli do Wołoch i na Cecorze obozem stanęli, mając wojska z sobą wszystkiego, tak zaciągowego za pieniądze, jako i pocztów senatorskich i panięcych do 6000, a z osobna włości kilka ukrainnych. Domyśliwali się ludzie iż to praktyka k'woli cesarzowi chrześcijańskiemu uczyniona była, bo iż wojował z ewangeliki i miał ich z kaszel, a do tych jeszcze tureckie wojsko miało się przyłączyć, któremu przeszkodzić i zabawić chcąc, zaszli im w drogę. Nadeszło tedy i turecie wojsko na Cecorę, ze Skinder Baszą, a tatarskie z Gałgą, kórego bardzo wiele było. Ścierając się z sobą kilka dni, choć w dość nierównym poczcie naszym z nimi, dawał się jednak nieprzyjacielowi, za łaskę Bożą, znaczny wstręt i odpór. Jedno niezgoda naszych, jako to w woluntaryjskim wojsku, którego tam była niemal większa część, a zazdrości sławy niezbędnej wydarli nam z ręku zwycięstwo nad nieprzyjacielem i o ostatnią zgubę wszystkich przywiedli. Bo to kilka dni pan hetman wyrozumiawszy siły nieprzyjacielskie wielkie, a między naszymi bacząc zachodzącą już niezgodę, choż by mogli zwłóczyć temu nieprzyjacielowi bitwy, a z obozu go trapć wycieczkami, czatami, a zatem naprzykrzywszy się im, przewłoką samą by ich zwyciężyli byli. I tak dla tej niezgody naszych wielką bitwę zwieść i rozprawić się z nieprzyjacielem oraz, niż się nasi rozwiną (bo taki był zamysł), umyślili. I wywiedli z obozu wojska w pole, obóz tylko strażą osadziwszy. Trwała bitwa w pół rania począwszy aże ku wieczorowi na obie strony jednakim szczęściem. W nieprzyjacielu jednak większą szkodę nasi, za Bożą pomocą, czynili, aniżeli ją od nich mieli. Zatem już prawie nad wieczór, napadłszy nieprzyjaciel wielką potęgą na skrzydło prawe, której iż nasi strzymać nie mogli, musieli tył podać. I tak mijając i obóz prosto wpław przez Prut koniom niektórzy wypuścili. Hetmani, widząc tamte skrzydło już zniesione, uwodzili wojsko do obozu z placu, strzegąc, aby nieprzyjaciel szkody w nich nie uczynił. I uwiedli dobrze. Noc zatem nastąpiła, a bardziej trwoga na wszystkich, a to stąd: Kalinowski, starosta kamieniecki, który i z ludem swoim był w tym skrzydle, co go porażono przez nieprzyjaciela; nie wiem, kto komu dodawał ochotki, jeśli sam swoim ludziom, czy ludzie jemu; chociaż wielkiej prezumpcji był i wysokiego animuszu człowiek, serca znać niewiele, bo straciwszy serce z tej przegranej na swym skrzydle bitwy, zaraz, skoro mrok nastąpił, ze swoim ludem bez wiadomości i woli hetmanów obóz przełamawszy precz uszedł; trwogę wielką i zepsowanie serca w obozie uczynił, tak iż wszystkie wojsko rozumiejąc, iż już hetmani uchodzą, a ich na rzeź nieprzyjacielowi wydają, wzburzyło się wielką trwogą i do koni się rzuciło uchodzić. O tym bałuchu w obozie hetman usłyszawszy, a wiedząc, co się stało przez starostę kamienieckiego i jakie rozumienie w wojsku o sobie ma, rozkazawszy świec lanych tak wiele, ile ich miał natenczas w obozie, zapalić dla światła,  aby go wszędzie widzieć możno przy nim, sam na koń wsiadł i jeździł po wszystkim obozie od pułku do pułku, od roty do roty, aby go widziano, animując ich i dodając serca swym. Zostało ich niemało, widząc hetmana w obozie, ale wielka część za tymi, co się porwali, wypadła z obozu. Nazajutrz o dniu, widząc hetman, iż wielkiej liczby wojska nie dostaje, a tak wielkiej potędze nieprzyjacielsiej już wydołać tym ostatkiem słaba nadzieja, umyślił i postanowił taborem uchodzić ku Dniestrowi. I tak wywiódłszy wojsko z obozu szedł całe sześć dni, nieprzyjaciela z wielką potęgą nad sobą mając, i we dnie, i wnocy potężnie mu odpierając. Zmorzeni głodem, a bardziej niespaniem, ufatygowani ustawiczną, co godzina z nieprzyjacielem zabawą, że już prawie bez wszelkich sił zostając, ręką Boską obronę mieli nad sobą dotąd, i już w mili od Dniestru, stęskniwszy się czerń, której było w obozie z kilka włości, i pacholikowie, chciwi na łup, umyślili do Dniestru, jako kto może najprędzej, choć wkoło siebie wszystkę potęgę nieprzyjaciela mając, rzucili się wprzód do łupów, wozy, skrzynie hetmańskie i towarzyskie, gdziekolwiek rozumieli, co wziąć, odbijając. Tumult wszczęli. Konie towarzyskie co lepsze pobrawszy, bo się pieszo wszyscy w taborze odstrzeliwali nieprzyjacielowi, tabor rozerwali. Drogę nieprzyjacielowi ukazali i podali do starcia i zniesienia siebie, czego byli godni, i wszystkich [innych], pożal się Boże, już prawie do progów ojczystych przychodzących. Bo za swawolą tych niecnotliwych ludzi już i tabor zawrzeć się nie mógł, i bronić się nie było jw nim komu. Musieli w rozsypkę wszyscy pójść, Boga tylko o szczęście, obroną zdrowia swego mając. Tamże nieprzyjaciel jaką odniósł uciechę i triumf z nieszczęścia naszego, łacno uważyć. Zabity hetman wielki, polny pojmany, Korecki, Struś, Żółkiewski, syn  hetmański, i Ferencbek, i drugi Żółkiewski, i innych niemało do więzienia pobran. Więźniami ostatek szabla pogańska pożarła, a z tysiąca ledwo jeden uszedł z tej  potrzeby żywo. Tak Pan Bóg znacznie obłudę w ludziach gani i karze nieszczyrość.

Tekst na podstawie wydania Jana Zakrzewskiego z 1838 r. oraz Moskwa w rękach Polaków. Pamiętniki dowódców i oficerów garnizonu polskiego w Moskwie 1610-1612. wydawnictwo Platan.

Samuel Maskiewicz – Pamiętniki