Żałosna mowa Rzpltej polskiej pod Koprzywnicą (1606 r.)

Żałosna mowa Rzpltej polskiej pod Koprzywnicą do zgromadzonego rycerstwa roku 1606.


Bliskie swe zginienie widząc, strach i żal wielki z frasunkiem serce i duszę moję przenika, kości we mnie schną, siły na mnie biją, pot gwałtowny i śmiertelny wydziera się, czekam ostatniej godziny upadku swego i prawie go widzę. Niewinność moja przed Bogiem i ludźmi acz mię cieszy, jednak śmierć jako rzecz najstraszliwsza, która mię potkać ma, w oczach mi stojąc, serce i rozum mi odejmuje i prawie mię już zabija. Patrzam kto by mię ratował, poglądam, skąd i kto by mi rady dodał, kto by się o mnie zastawił i niewinności mej bronił, a przynajmniej, abym nie tak nagle bez rozprawy i testamentu dokonała. Nie masz dzieci; me własne, którem wychowała, ubogaciła, na stołkach i godnościach posadziła, i te mię opuszczają, fałszem i zdradą się ze mną obchodzą, praktyki o mnie po cichu zwodzą, targi czynią, wolności moje już od dawnych lat łomią w niewolą mię zaprzedają, te, którzy jeszcze są cnotliwi stróże wolności mych i zdrowia mego (a tu już zginienie moje), bogobojne i mądre i za których radą także i czujnością i jam była dotąd zdrowa, ode mnie odpędzają, skarby i klejnoty me z sklepów mych gwałtem biorą, do cudzych ziem wysyłają i na marności wydawają, nieprzyjacielowi pogańskiemu szarpać mię i krew moję przelewać dopuszczają, potomstwo me właśnie sami rękami swemi bez obrony jego powinnej,a z uporu i złości imać i zelżywie z nim obchodzić się jakoby każą. O nieszczęsna matko, tak wiele synów zrodziwszi, nie masz, kto by się do ciebie przyznał, w kim by miłość ku tobie dobrodziejstwa twe do ratowania cię wzbudzały i pomoc w złej radzie dały, i już mi podobno, jako i innym, przychodzi do kresu, a wiem też, że co się poczęło, koniec swój mieć musi: ale kto tego gwałtownego i nagłego końca przyczyną. Boże najwyższy, osądź; na twym dekrecie przestawszy, niech odnoszę zapłatę swoich zasług. Ozwij się jeszcze, synu cnotliwy, a matkę swą miłujący, wspomni, że zrodziwszy cię w Koronie tej wolnością, krwią moją nabytej i oblanej, udarowałam cię, żem cię ukochała, żem cię wystawiła, żem cię na obronę swą i zdrowia swego ubogaciła, żem swój chleb, od gęby odjąwszy, tobie dała; nie daj mi teraz zelżywie i marnie ginąć, nie daj mię w cudze ręce pysznego, hardego, wszetecznego, smrodliwego i brzydkiego narodu zaprzedawać. i głową i ręką czyń, co możesz. Miło mi dać żywot swój, będzieli to z waszym zdrowiem, miło mi jeszcze i z wami żyć, jeśli to najwyższego Boga wola będzie, a na mię i was okiem miłosierdzia swego wejrzeć, to, co się zachwiało, wesprzeć. to złe, na które się zaniosło, w dobre obrócić, pokoju użyczyć wolności me odjęte przywrócić i nakażone w ryze swą wprawić będzie raczył. Gdzie teraz on syn cnotliwy Saryusz [Jan Zamoyski], który mię od tak wielu lat prawie na ręku swych nosił o mię się zastawiał, zdrowie swe i majętności swe dla mnie ważył, niełaski, nienawiści, ohydy dla mnie odnosił, trudy, kłopoty, niewczasy, niebezpieczeństwa rozmaite. Wielkie i częste cierpiał, na każdym placu, gdzie o mię szło, mocno się każdemu nieprzyjacielowi obcemu i domowemu zastawiał, wdzięczność swą jako syn cnotliwy w każdej sprawie i potrzebie mej mnie po sobie pokazował, a tym i do końca żywot swój zapieczętował? Pytam cię, Zygmuncie Trzeci, któregom obrała sobie, korony tej zwierzyła i berło złote w ręce twe dała, powiedz, kto przyczyną (boś wiedzieć powinien) tej mieszaniny, tych frasunków, kłopotów, niebezpieczeństw, nawet tego bliskiego kresu i upadku mego?

Pisma rokoszowe 1606-1608 r. – wydane przez Jana Czubka w 1918 r.

Jan Czubek – Pisma Rokoszowe